piątek, 11 stycznia 2013

Jestem w szpitalu, jeszcze żyję, mam nadzieję, że jeszcze będę...

Piszę do Was ze szpitala w Warszawie.
Wczoraj miałem operację, wycieli mi ogromnego guza śledziony. Zdążyli w ostatniej chwili, bo już zaczął się rozpadać i bym się wykrwawił na śmierć...

A wszystko zaczęło się w nocy z soboty na niedzielę, jeszcze wieczorem czułem się bardzo dobrze, biegałem za joaaa i usiłowałem ją namówić, żeby dała mi więcej jeść (ona oczywiście nie złamała się, dostałem tylko mały kęsek).
O 4 joaaa wyszła, żeby zamknąć Enię i Alusia, którzy biegali całą noc i znalazła mnie leżącego koło budy.
Bardzo się przestraszyła, a ja byłem bardzo słaby i nie mogłem wstać. I bolał mnie brzuch.
Joaaa zaczęła dzwonić do naszego Pana Doktora, ale mógł dopiero przyjechać po 7.
Dostałem leki, też na babeszję, bo joaaa wyciągnęła mi kleszcza w Nowy Rok, więc myśleli z Panem Doktorem, że złapałem to paskudztwo.
Po południu pojechaliśmy na badanie krwi do kliniki całodobowej. No i krew miałem w zasadzie w porządku, tylko za mało erytrocytów. Babeszji nie znaleziono.
Zrobili mi rtg, ale nic nie wyszło. Pani Dr powiedziała, że trzeba usg, żeby zobaczyć co jest w brzuchu. Bo cały czas byłem bardzo słaby.
Tu moje zdjęcia z kliniki, było kiepsko.


Joaaa zabrała mnie do domu, położyłem się w budzie, a ona przychodziła co godzinę i sprawdzała, czy żyję.

W poniedziałek było dalej niedobrze, znowu przyjechał Pan Doktor, dostałem chyba 5 zastrzyków i kroplówkę. A joaaa zaczęła szukać usg. 
Po południu poczułem się lepiej, nawet coś może bym zjadł, ale joaaa nie dała, tylko drugą kroplówkę.
Na usg pojechaliśmy dopiero we środę, bo nie udało się umówić na wtorek.
No i dopiero się okazało, że mam na śledzionie ogromnego guza, wielkości głowy dziecka.
A wcale nie czułem, że mogę mieć coś tak wielkiego w sobie.

Pani Dr powiedziała, że pewnie krwawię do środka guza, bo miałem jeszcze mniej erytrocytów niż w niedzielę.
Joaaa szybko zadzwoniła do Ori, która bez wahania powiedziała, żeby mnie ratować i zrobić wszystko co można, bez względu na koszty. 
Wzruszyło mnie to, że jednak komuś na mnie zależy, że troszczy się o mnie, chociaż nie widujemy się często.
Bo joaaa to joaaaa, wiem, że mnie kocha tak jak ja ją, ale Ori jest daleko.

Tu dostaję kroplówkę, a joaaa załatwia operację.




Ale do rzeczy.
Joaaa umówiła operację w szpitalu na SGGW, robił mnie jeden z najlepszych chirurgów, dr Trębacz.
No i było to w ostatniej chwili.
Teraz jestem w szpitalu, miałem już pojechać do domu, ale jeszcze nie robiłem siku, więc nie chcą mnie wypuścić, chociaż poza tym czuję się dobrze.
Mam nadzieję, że będzie ok i pomieszkam jeszcze z joaaa, bo tęsknię za nią.


Moja operacja i wcześniejsze leczenie i diagnostyka kosztowały już prawie 2000zł, jeżeli ktoś chciałby mi pomóc, to proszę o wpłaty na konto Fundacji "Dom Tymianka".
I dziękuję Wam za Waszą obecność, mam nadzieję, że jeszcze będziecie mogli mnie czytać i wybaczać moje opóźnienia.
A ja będę mógł jeszcze nadrobić zaległości i pokazać Wam nasze życie u joaaa.

2 komentarze:

  1. na konto fundacji Dom Tymianka poszedł mały datek dla Dżeka. Trzymam kciuki żeby jak najszybciej doszedł do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję w imieniu Dżekusia. :)
      Został jeszcze dziś w szpitalu, bo na razie nie zrobił samodzielnie siku.
      Ale nerki pracują, został zcewnikowany i jest produkcja moczu.
      Mam nadzieję, że jutro już nie będzie tego problemu.
      Trochę też wymiotował, ale czuje się dobrze.

      Chciałabym, żeby już był z nami. Oby jak najdłużej.

      Usuń