niedziela, 5 sierpnia 2012

Bodzio odszedł...

Musicie znowu wybaczyć za tak długi brak wiadomości, mam nadzieję, że wybaczycie i nadal będziecie mnie odwiedzać.

Mamy smutek i żałobę w domu.
Odszedł Bodzio, staruszek, który mieszkał u joaaa kilkanaście miesięcy.


Nie znałem go zbyt dobrze, bo na spacery chodziliśmy oddzielnie. On trzymał porządek w domu, tak ja ja tutaj, w kojcu.
Ostatnio chorował, joaaa jeździła z nim do Warszawy na diagnostykę, a tutaj przychodził do niego nasz pan Doktor.
Ostatnio nawet pobierał mu krew do badania, zresztą przy okazji ja też zostałem złapany i pobrano mi krew (i jeszcze bokserka Zuzia i Dynia), na szczęście wyszło, że wszystko jest ok. Ale co się nadenerwowałem, to moje.

Ale wracając do Bodzia...
Joaaa mówi, że był dobrym, mądrym pieskiem, który pokochał joaaa ostatnią miłością i był tu bezpieczny i chyba szczęśliwy. Opiekował się wszystkimi kuchennymi psami (i kotem), rządził mądrze i bezkrwawo.
Uwielbiał patrolować wzdłuż siatki i obszczekiwać psy sąsiadów (małe kurduple, które jak im się uda wyjść, to przychodzą pod naszą siatkę i stojąc w rządku urągają nam wszystkim).
Widać było, że takie bieganie wzdłuż siatki i szczekanie, szczekanie, szczekanie daje Bodziowi dużą frajdę.
No ale już go nie ma...
Szybko się zawinął. Joaaa zawiozła go do Warszawy na szczegółowe badania i okazało się, że nie ma jak go ratować. Miał guzy w brzuchu i przerzuty w płucach. Joaaa pozwoliła mu odejść, trzymała jego głowę na kolanach jak przechodził na tamtą stronę.

Po Bodziu zostały zdjęcia i portret, który namalowała znajoma joaaa. 

Jak Bodzio chorował, to portret miał pójść na aukcję, żeby pomóc finansowo w leczeniu Bodzia, ale nie zdążył.
Teraz joaaa mówi, że chyba go zostawi na pamiątkę, a Bodzio na nim wygląda jak żywy.

Portret namalowała Ewa Ostaszewska, która maluje na zamówienie portrety zwierząt i ludzi też.
Tu można obejrzeć jej prace: http://ewa-art.eu/

Joaaa ma jeszcze od niej portret Kastora, który ma być sprzedany na utrzymanie błękita, bo joaaa od wielu miesięcy utrzymuje go sama, ale mówi, że to ryzyko takiego domu. Ale co by było, gdybyśmy wszyscy nagle znaleźli się na jej utrzymaniu?...
Wolę nawet nie myśleć, co by się z nami mogło stać. I oczywiście nigdy tak się nie stanie.

A to portret Kastora:






Tyle jeszcze mam do opisania, bo tyle się dzieje.
Rambuś choruje, prawie nie chodzi, joaaa się martwi i my z nią.
Mamy też nowych lokatorów od Ori.
A ja ostatnio polubiłem głaskanie i drapanie pod brodą. Jak sobie zjem (ale nawet nie tylko wtedy), to podchodzę do joaaa i podstawiam głowę do głaskania.
A jak przestaje, to pukam ją znacząco, że jeszcze nie koniec.
I jeszcze inne rzeczy.
Opiszę to w następnym poście, postaram się jak najszybciej.




poniedziałek, 18 czerwca 2012

Wreszcie zgodziłem się na sesję foto :)

Joaaa już od dawna chciała zrobić mi zdjęcia, ale jakoś mnie to nie nęciło.
Jakoś nie miałem zaufania do tego pudełka w reku joaaa, która w dodatku robiła dziwne rzeczy: przykucała, starała się podejść blisko, a jak ja odchodziłem, to szła za mną.
Wcale nie wiedziałem, czy z tego pudełka coś na mnie nie wypadnie, czy coś nie wybuchnie, albo mnie nie skaleczy...
Pamiętam jak ludzie podchodzili do mnie słodko zagadując, a potem boleśnie obrywałem kamieniami, albo kijami.
Lepiej mieć się na baczności, nawet przed joaaa!

No ale teraz zrobiło się tak gorąco, ze nie chciało mi się szybko uciekać jak joaaa znowu wyniosła błyskające pudełko.
No i się okazało, że to nic nie boli, tylko tak nieprzyjemnie czasami błyska, ale nie zawsze.
Oczywiście nie pozwoliłem  tak całkiem blisko mnie manipulować tym czymś,  z godnością oddalałem się na bezpieczną odległość.
Enia, Aluś i Dynia w ogóle nie reagowali na dziwne zachowanie joaaa. To też pozwoliło mi na zmianę moich poglądów.
No i teraz mam znowu piękną sierść (w każdym razie tak uważam) i świetną sylwetkę, co też nie jest bez znaczenia.
Co prawda joaaa mówi na mnie (pieszczotliwie) Gruby Tyłek, ale co tam!...
A  poza tym przyganiał kocioł garnkowi!!!













No tu już podeszła trochę za blisko, więc zacząłem oddalać się zgodnością.








Wcale nie mam grubego tyłka, tylko solidny tył, jak na moją rasę przystało!

I tu byłem już bezpieczny. Ale obiecałem joaaa, że jeszcze kiedyś... :)


A teraz jeszcze pokażę Wam jak jemy, o czym już kiedyś pisałem.
Ja szybko zjadam, żeby jeszcze zdążyć do miski Eni (Aluś jakoś nie bardzo chce mi odstąpić swoją).



No i nie zdążyłem...

To też nie do jedzenia, nie wiem dlaczego inne psy ciągle to sobie zabierają.



To na dzisiaj tyle, strasznie gorąco.



 

wtorek, 5 czerwca 2012

Takie rozważania o adopcji i kupnie szczeniaka z hodowli

Zrobiła się wielka awantura na FB, bo jedna z fundacyjnych ciotek kupiła sobie dwa szczeniaki z hodowli.
No bo jak to, mówi o adopcji, pomaga bezdomnym psom, a sama kupuje dwa super rasowe szczeniaki.
Ja tego tak dobrze nie rozumiem, bo każdy szczeniak to dla mnie kłopoty.
Nie umie się zachować, wszystko gryzie, wszędzie się załatwia i nie bardzo rozumie jeszcze psie zasady.
Ludzie nazywają to wychowywaniem.
Ale zanim taki szczyl stanie się psem, to długa i trudna droga, wiem to bo bo widziałem już wiele szczeniaków.

Nie chodzi o szczeniaki, tylko o fakt zakupu, kiedy tylu moich braci szuka domu, umiera w schroniskach, jest maltretowanych i głodzonych....
No bo jak to, ktoś kto pomaga takim niechcianym, a kupuje szczeniaka (z najlepszej hodowli FCI, nie od pseudo),  za kilka tysięcy i mając dwa miejsca w domu, zapełnia je tymi, którzy i tak będą meli domy.
A na stronie fundacji błaganie o chociaż dt....

Każdy ma marzenia. Ja też marzę o domu, swoim własnym, swoim człowieku, takim który będzie mnie kochał bez zastrzeżeń, że jestem stary i nie piękny, i będę chorował(każdemu to się kiedyś zdarzy, staremu szybciej).
Ciotka zamarzyła o szczeniakach, rasowych, z dobrej hodowli, które będą z nią przez długie lata.
Umarły jej niedawno dwa psy, jeden z adopcji, nie chciałaby kolejnych pożegnań.
Ja to rozumiem, jestem już bliżej niż dalej.

Ale z drugiej strony, to tak sobie myślę, że zawsze można znaleźć złoty środek.
Jeden wymarzony, jeden adoptowany, jeżeli jest miejsce i fundusze na dwa.
Trudno jest wychowywać dwa szczeniaki, zawsze lepiej, jeżeli jeden pies jest dorosły, szczeniak uczy się od niego. To doświadczenia wielu hodowców i szkoleniowców..
Wiem, że joaaa poznała kilka osób, które złapały złoty środek.
I dobrze, że są tacy ludzie. Pomagają nam, bezdomnym, wyrzuconym, a jednocześnie starają się  zachować rasy psów, żeby były rasami.

Wiem, że joaaa kocha molosy, marzy o dogu i buldogu. Ale na razie ma prawie boksery i prawie doga Feniksa.
A ja ją kocham i ona mnie.

poniedziałek, 14 maja 2012

Reaktywacja, czyli znowu coś napisałem :)

Przepraszam za tak długą przerwę, ale jak się ma tyle lat co ja, to często trudno zabrać się za coś, a dni biegną tak szybko, że nie nadążasz za nimi.

No więc nadeszła wiosna i jestem tu już tak długo, że czuję się coraz bezpieczniej.
Przyszedł wreszcie czas, żeby  uświadomić moich kolegów z kojca, że ja też mogę mieć coś do powiedzenia.
Więc teraz nie zdarza się, że Aluś mnie przegoni, albo Enia napyskuje.
Ja też nie kłócę się z nimi, ale czasami muszę dobitnie wyrazić moje stanowisko. A co, nie jestem już znikąd!

No i jeszcze kwestia jedzenia. Przecież ja jestem od nich większy, przynajmniej o połowę, więc powinienem dostawać też więcej jeść. A tu figa, joaaa daje wszystkim po równo.To niesprawiedliwe!
Co prawda jestem coraz grubszy, zrobiła mi się taka wielka klata i brzuch mam pękaty, ale to nie w porządku, że oni dostają tyle co ja!  Pewnie, że są młodsi i dużo biegają, ale mimo wszystko to nie fer!

No więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje łapy (i zęby).
Wszyscy troje dostajemy jeść wieczorem, po starszeństwie. Czyli najpierw joaaa stawia miskę mnie, a potem jednocześnie Eni i Alusiowi.
Więc ja szybko zjadam swoje i grzecznie mówię Eni, żeby się odsunęła. Jej wystarczy powiedzieć tylko raz i ona  zaraz słucha (mam tą siłę przekonywania). Chciałem tak samo załatwić z Alusiem, ale nie poszło tak łatwo, nawet sobie powiedzieliśmy parę słów. Więc dałem spokój, w końcu miska Eni wystarczy jako dodatek do mojej.
I tak udawało mi się parę razy, dopóki joaaa nie zorientowała się co robię. Teraz stoi przy nas cały czas jak jemy i nie mam możliwości wyegzekwować tego co moje. Co jakiś czas próbuje, ale joaaa zaraz mi zabiera miskę i oddaje Eni. A potem stoi tuż przy niej.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!.

W zeszłym tygodniu odwiedziła nas Ori z Panem Tymianka.
Oj, wcale się nie ucieszyłem. Pomyślałem sobie, że może ona chce minie stąd zabrać, więc na wszelki wypadek nawet nie wychylałem nosa z budy. Podeszła joaaa, prosiła, wołała, przyniosła jakieś smakołyki, ale wolałem nie ryzykować.
Wreszcie wyszedłem do kiełbasy, a joaaa błyskawicznie zamknęła furtkę do kojca, żebym nie mógł wrócić.
Jak ona tak mogła!!

No więc musiałem z godnością oddalić się na bezpieczną odległość. Co Ori podchodziła bliżej, to przemieszczałem się gdzie indziej, pilnując, żeby nawet za bardzo na mnie nie patrzyła.
Wreszcie zrezygnowała. Wtedy znowu przyszła joaaa, założyła mi smycz i musiałem podejść do Ori.
Na szczęście okazało się, że chciała zrobić mi tylko trochę zdjęć. Ale wcale nie byłem z tego zadowolony, więc w końcu Ori dała spokój i mogłem znowu zachować odpowiedni dystans.
Dopiero jak mieli odjechać i byli już za bramą, to łaskawie przyszedłem pożegnać się.

No a następnego dnia była wielka burza. I okazało się, że wcale nie  lubię burzy, szczególnie tych grzmotów i błyskawic.
Więc jak tylko mogłem to wszedłem do domu (nie żebym uciekał, ale udało mi się zrobić to dosyć szybko), a potem do łazienki. I tak sobie stałem przy wannie i wcale się nie bałem.
Więc joaaa wzięła wielkie nożyczki i obcięła mi dwie sfilcowane buły na portkach i wygoliła włosy na ogonie. Powinienem być jej wdzięczny, bo teraz już nigdzie nie mam sfilcowanej sierści i ubitych buł, ale jak ja wyglądam!!!
Ani portek, ani piór na ogonie. Co ja jestem, szczur?!
Joaaa mówi, że odrośnie, ale na razie zabroniłem jej wstawiania moich zdjęć, więc wybaczcie.

Pokażę Wam jeszcze moich kolegów i koleżanki ze stada kuchennego. Towarzystwo raczej geriatryczne, jak widać..








No i te boksery:









Trochę się rozpisałem, a tyle jeszcze mam Wam do powiedzenia. 
No więc ciąg dalszy będzie mam nadzieję szybciej niż ostatnio. ;)






wtorek, 27 marca 2012

Kto to zrobił?

Dzisiaj był znowu pan Dr, z Rambusiem jest już lepiej. Możemy się martwić mniej.
W piątek joaaa pojedzie z nim do kardiologa, wtedy będzie jeszcze lepiej. Na pewno!
Ale trzymajcie kciuki nadal, tak jak my wszyscy.

Joaaa dziś zaspała o godzinę, czyli wstała o 7, a nie o 6. Wszystko przez tą zmianę czasu, ludzie tak sobie wymyślili, że mają dwa czasy. Głupie, prawda?
My mamy jeden i zawsze wiemy która jest godzina. No bo jest godzina śniadania, kolacji, powrotu ludzi z pracy, spaceru i pójścia spać. I jeszcze inne, ale każdy porządny pies bez kłopotów je odróżnia.
Dziwni ci ludzie....

No więc dziś joaaa wstała później i dlatego wszystko się stało.
No bo wszystkie psy kuchenne wstały jak zwykle i były gotowe do natychmiastowego wyjścia na dwór.
A tu figa!
Więc czekały i czekały, aż te starsze poszły dalej spać, ale trójka młokosów zaczęła się nudzić.
Nie hałasowały, po cichutku znalazły sobie super zabawę. Bo tak fajnie się darło, ciągnęło i wygryzało. Miękka, dobrze wyprawiona skórka, potem fajna wata i gąbeczka, a na koniec superowa twarda masa, świetnie trzeszcząca w zębach.
No bawiłyby się jeszcze tak długo, ale joaaa wreszcie wyszła z sypialni i wyniosła Rambusia.

Wszystkie psy ze szczekaniem pobiegły na dwór, a potem do mnie, żeby mnie obudzić i trochę mi nawymyślać (smarkacze).
No więc się obudziłem i dlatego wiem co było dalej.
Pierwszy raz słyszałem, żeby joaaa tak wrzeszczała. Niosło się przez zamknięte okna.
I w dodatku używała takich słów, jakich dawno nie słyszałem.
Pomyślałem sobie, że może ona wcale nie jest taka fajna...
I słabo mi się zrobiło co będzie, jak młode wrócą z podwórka...

No i  po godzinie joaaa zawołała je do domu. Czekałem z niepokojem co będzie dalej.
Czekałem i czekałem, nadstawiałem uszy, wyciągałem głowę, aż wreszcie zasnąłem, bo takie słoneczko się zrobiło.

A teraz sobie piszę i myślę.
Że jak to, joaaa zrobiła awanturę sobie samej?
A młodym nic nie powiedziała?
Jak to?...

Rozumiecie coś z tego?

A to winowajcy:
Lena i Lunka



i Pucuś



A to efekt zabawy Pucusia, Lenki i Luny:

To jest kanapa, która joaaa kupiła pół roku temu.
Kupiła specjalnie skórzaną, żeby psy tak nie niszczyły.


Aha, ta trójka czeka na dom, tak jak ja. I joaaa marzy o tym, żeby domy dla nich znalazły się jak najszybciej. ;))






poniedziałek, 26 marca 2012

Żniwiarzu, jeszcze nie pora...

Jakoś nie mogę pisać, bo mamy wielkie zmartwienie w domu.
Z małym białym staruszkiem, który mieszka w domu, jest bardzo niedobrze..





Rambuś choruje na serce od dawna, to znaczy na pewno odkąd jest u joaaa.
Jego historia jest długa i niewesoła. Tak zaczyna się jego wątek na dogomanii:
"Dziadek poz.5644, to mały staruszek, który pierwszy raz do schroniska trafił 19 lutego 2007 roku z ul. Ziemskiej w Zabrzu. Był wtedy zmarznięty i słabiutki, naprawdopodobniej wyrzucony przy drodze szybkiego ruchu DK88. 
Po trzech miesiącach los się do niego uśmiechnął i adoptował go pewien starszy Pan. 
Od tego czasu byli nierozłączną parą. Dziadziuś chodził ze swoim Panem bardzo dumny i zadowolony, a ludzie, którzy ich widywali uważali, że to najszczęśliwszą parą pod słońcem.
Niestety pewnego dnia, zaraz przed Świętami Bożego Narodzenia 2009 roku, przed furtką schroniska stanęła Pani z Dziadziusiem na smyczy. Jego Pan trafił do Domu Opieki Społecznej, a jego rodzina psa nie chciała. 
Tego dnia cały Świat Dziadziusia legł w gruzach. Psiak załamał się i zamknął w sobie, już nie jest tym samym dziarskim i radosnym staruszkiem co kiedyś... 
Piesek ma trochę powiększoną sylwetkę serca - dostaje codziennie lek enarenal, który naszczęście nie jest drogi. Ostatnio też musielśmy zacząć podawać mu leki antydepresyjne, ponieważ jest w bardzo złej kondycji psychicznej. "

Dobrzy Ludzie postanowili zabrać Dziadziusia ze schroniska. Zebrali pieniądze i Rambuś trafił do domowego hoteliku u Arktyki. Miało być tak cudownie, a tu znowu zonk.
Kiedyś w zimie Gosia była w pobliżu hoteliku i postanowiła odwiedzić psy tam mieszkające.
No i wtedy się okazało, że Arktyka wyjechała, psy mieszkają w zimnej oborze, a zajmuje się nimi sąsiad.
Zrobiła się wielka awantura, psy zostały jak najszybciej zabrane, a Rambuś i jego kolega Zygmunt w bardzo złym stanie trafili do weta. Na szczęście udało się ich uratować.
I wtedy joaaa zaproponowała, żeby Rambuś zamieszkał u niej w bezpłatnym domu tymczasowym, tylko prosi o pomoc w ewentualnym leczeniu Dziadziusia.

I tak się stało. Rambuś zamieszkał z innymi w stadzie kuchennym, szybko się zaaklimatyzował i był całkiem zadowolony. Joaaa pojechała z nim do kardiologa i na pierwszej wizycie Dr stwierdził, że jest bardzo dobrze, mała wada, ale na razie nie ma nawet potrzeby leczenia.
I wszystko było w porządku, aż tu nagle w grudniu zrobiło się żle, bardzo źle. Ale Dziadulek jakoś się wygrzebał i na ostatniej wizycie u kardiologa Pan Dr był bardzo zadowolony.






A teraz, znowu nagle, parę dni temu, znowu źle...
Bardzo źle...
Joaaa zapisała Rambusia do kardiologa, ale było miejsce dopiero na piątek.
Dzisiaj był znowu nasz miejscowy Pan Dr i naszpikował go lekami, i tylko pokiwał głową. Jutro będzie lepiej, powinno...
Musi doczekać do piątku! MUSI!!!

Musi być znowu dobrze!

Żniwiarzu, odejdź, jeszcze nie pora, jeszcze nie czas na Rambusia.
Prosimy...

sobota, 17 marca 2012

Zaczynam oswajać dom i kto ze mną mieszka

Przedwczoraj pierwszy raz wszedłem do domu. Oczywiście, byłem bardzo ostrożny, bo prawdę mówiąc, nie wiedziałem co mnie może tam spotkać. Przecież coś mnie mogło złapać, albo uderzyć, albo jeszcze NIEWIEMCO....
Nawet nie mogę sobie tego czegoś wyobrazić, ale przecież może być naprawdę STRASZNE.

Ale nic się nie stało. Wszedłem sobie powolutku, ze niby nic, że wcale nie wchodzę.
Starałem się być jak najmniejszy i cichutko stawiać łapy. Szybko wąchałem i sprawdzałem, ale tylko przy drzwiach. Dalej jakoś nie próbowałem, tylko jak mogłem wyciągałem nos i sprawdzałem zapachy.
Pachniało jedzeniem, psią sierścią, ziemią przyniesioną na łapach i tym Małym Rudym. No i psami, które tu mieszkają, ale na to byłem przygotowany.
Pomyślałem, że na pierwszy raz to wystarczy, więc wróciłem do joaaa, która stała na tarasie, udając, że wcale nie patrzy co ja robię.

A wczoraj wszedłem tam znowu, a potem jeszcze raz.
Obejrzałem cały przedpokój, sprawdziłem drzwi, gdzie mieszkają moi bracia. Wszystko tam było w porządku.
Potem obwąchałem dokładnie drzwi do kuchni, zza których wymyślały mi głośno wszystkie maluchy, które tu mieszkają. Normalnie się nawet lubimy, ale teraz musiały mi pokazać, że to ich miejsce.
Ja to nawet rozumiem, bo jak przychodzą do mnie pod siatkę kojca, to też muszę im pokazać, że to moje miejsce. Ale jak biegamy razem po ogrodzie, to się nie kłócimy, razem pilnujemy i szczekamy na obcych.

No więc sprawdziłem wszystko dokładne, już nie myślałem, że może mnie coś złapać.
Przecież tylko my we trójkę mieszkamy na dworze, a wszyscy inni w domu. Więc tam tez musi być w porządku.
A potem sobie przypomniałem, że chyba kiedyś bywałem w domu. Kładłem się w kuchni, pachniało jedzeniem, ludźmi. Pachniało bezpieczeństwem i słońce grzało deski na których leżałem. Jakieś dobre ręce mnie dotykały, dawały kęski prosto do buzi.
Ale kiedy to było...

Potem joaaa zrobiła trochę porządku z moją sierścią. Grzebieniem. Trochę nawet mnie ciągnęła, ale pozwoliłem jej na to, bo też chciałabym pozbyć się tych sfilcowanych buł, które mam na ogonie i na portkach.
Pierwszy raz pozwoliłem jej dotykać się grzebienie, przedtem zawsze odchodziłem jak miała coś w ręku.
Przecież mogła mi coś zrobić, niby taka spokojna, ale nie raz się oszukałem.
No więc trochę mnie wyczesała, ale jeszcze dużo zostało.
Obejrzała tez dokładnie co mam w uszach, jak patrzyła w lewe, to musiałem trochę pomruczeć, to było silniejsze ode mnie. Nie, żeby jakieś warczenie, ale takie mruczenie, którego nie mogłem opanować. No bo mnie zabolało i zaswędziało. I podobno mam tam czarne błoto, a joaaa powiedziała, że może też i jakichś lokatorów.
Więc chyba znowu czekają mnie odwiedziny lekarza.

Miałem pokazać Wam z kim mieszkam, ale jakoś strasznie się rozpisałem. Więc tylko przedstawię moich kolegów z sąsiedniej budy. Oni też szukają domu, mieszkają tu już długo w tak zwanym "domu tymczasowym" i są pod opieką i na utrzymaniu joaaaa. I jakoś nie ma nikogo chętnego, kto chciałby dać im prawdziwy dom.

To Enia, młoda suczka owczarek niemiecki. Została znaleziona ze swoimi dziećmi na cmentarzu. Bardzo się bała, ale Dobrym Ludziom udało się ją i jej rodzinę uratować. Dzieci znalazły nowe domy, a ona jakoś nie może.
Prawda, że jest piękna.? Ma błyszczącą, kruczą, kędzierzawą sierść, podpalaną na łapach i buzi.
Ja, jako były mężczyzna umiem to docenić.





A to Aluś, też jest w "domu tymczasowym", pod opieką joaaa. Przypomina sznaucera, takiego pomiędzy średniakiem a olbrzymem. Bardzo boi się mężczyzn i z tego strachu stara się złapać za nogę.
On też czeka już bardzo długo....





Enia i Aluś mieszkają razem w jednej budzie. Czasami się kłócą, jak to we wspólnym mieszkaniu, ale do obcych trzymają się razem.
Dla mnie na początku też nie byli zbyt mili, ale teraz już jakoś się dogadaliśmy.








Innych też Wam przedstawię, ale po kolei. :)