wtorek, 27 marca 2012

Kto to zrobił?

Dzisiaj był znowu pan Dr, z Rambusiem jest już lepiej. Możemy się martwić mniej.
W piątek joaaa pojedzie z nim do kardiologa, wtedy będzie jeszcze lepiej. Na pewno!
Ale trzymajcie kciuki nadal, tak jak my wszyscy.

Joaaa dziś zaspała o godzinę, czyli wstała o 7, a nie o 6. Wszystko przez tą zmianę czasu, ludzie tak sobie wymyślili, że mają dwa czasy. Głupie, prawda?
My mamy jeden i zawsze wiemy która jest godzina. No bo jest godzina śniadania, kolacji, powrotu ludzi z pracy, spaceru i pójścia spać. I jeszcze inne, ale każdy porządny pies bez kłopotów je odróżnia.
Dziwni ci ludzie....

No więc dziś joaaa wstała później i dlatego wszystko się stało.
No bo wszystkie psy kuchenne wstały jak zwykle i były gotowe do natychmiastowego wyjścia na dwór.
A tu figa!
Więc czekały i czekały, aż te starsze poszły dalej spać, ale trójka młokosów zaczęła się nudzić.
Nie hałasowały, po cichutku znalazły sobie super zabawę. Bo tak fajnie się darło, ciągnęło i wygryzało. Miękka, dobrze wyprawiona skórka, potem fajna wata i gąbeczka, a na koniec superowa twarda masa, świetnie trzeszcząca w zębach.
No bawiłyby się jeszcze tak długo, ale joaaa wreszcie wyszła z sypialni i wyniosła Rambusia.

Wszystkie psy ze szczekaniem pobiegły na dwór, a potem do mnie, żeby mnie obudzić i trochę mi nawymyślać (smarkacze).
No więc się obudziłem i dlatego wiem co było dalej.
Pierwszy raz słyszałem, żeby joaaa tak wrzeszczała. Niosło się przez zamknięte okna.
I w dodatku używała takich słów, jakich dawno nie słyszałem.
Pomyślałem sobie, że może ona wcale nie jest taka fajna...
I słabo mi się zrobiło co będzie, jak młode wrócą z podwórka...

No i  po godzinie joaaa zawołała je do domu. Czekałem z niepokojem co będzie dalej.
Czekałem i czekałem, nadstawiałem uszy, wyciągałem głowę, aż wreszcie zasnąłem, bo takie słoneczko się zrobiło.

A teraz sobie piszę i myślę.
Że jak to, joaaa zrobiła awanturę sobie samej?
A młodym nic nie powiedziała?
Jak to?...

Rozumiecie coś z tego?

A to winowajcy:
Lena i Lunka



i Pucuś



A to efekt zabawy Pucusia, Lenki i Luny:

To jest kanapa, która joaaa kupiła pół roku temu.
Kupiła specjalnie skórzaną, żeby psy tak nie niszczyły.


Aha, ta trójka czeka na dom, tak jak ja. I joaaa marzy o tym, żeby domy dla nich znalazły się jak najszybciej. ;))






poniedziałek, 26 marca 2012

Żniwiarzu, jeszcze nie pora...

Jakoś nie mogę pisać, bo mamy wielkie zmartwienie w domu.
Z małym białym staruszkiem, który mieszka w domu, jest bardzo niedobrze..





Rambuś choruje na serce od dawna, to znaczy na pewno odkąd jest u joaaa.
Jego historia jest długa i niewesoła. Tak zaczyna się jego wątek na dogomanii:
"Dziadek poz.5644, to mały staruszek, który pierwszy raz do schroniska trafił 19 lutego 2007 roku z ul. Ziemskiej w Zabrzu. Był wtedy zmarznięty i słabiutki, naprawdopodobniej wyrzucony przy drodze szybkiego ruchu DK88. 
Po trzech miesiącach los się do niego uśmiechnął i adoptował go pewien starszy Pan. 
Od tego czasu byli nierozłączną parą. Dziadziuś chodził ze swoim Panem bardzo dumny i zadowolony, a ludzie, którzy ich widywali uważali, że to najszczęśliwszą parą pod słońcem.
Niestety pewnego dnia, zaraz przed Świętami Bożego Narodzenia 2009 roku, przed furtką schroniska stanęła Pani z Dziadziusiem na smyczy. Jego Pan trafił do Domu Opieki Społecznej, a jego rodzina psa nie chciała. 
Tego dnia cały Świat Dziadziusia legł w gruzach. Psiak załamał się i zamknął w sobie, już nie jest tym samym dziarskim i radosnym staruszkiem co kiedyś... 
Piesek ma trochę powiększoną sylwetkę serca - dostaje codziennie lek enarenal, który naszczęście nie jest drogi. Ostatnio też musielśmy zacząć podawać mu leki antydepresyjne, ponieważ jest w bardzo złej kondycji psychicznej. "

Dobrzy Ludzie postanowili zabrać Dziadziusia ze schroniska. Zebrali pieniądze i Rambuś trafił do domowego hoteliku u Arktyki. Miało być tak cudownie, a tu znowu zonk.
Kiedyś w zimie Gosia była w pobliżu hoteliku i postanowiła odwiedzić psy tam mieszkające.
No i wtedy się okazało, że Arktyka wyjechała, psy mieszkają w zimnej oborze, a zajmuje się nimi sąsiad.
Zrobiła się wielka awantura, psy zostały jak najszybciej zabrane, a Rambuś i jego kolega Zygmunt w bardzo złym stanie trafili do weta. Na szczęście udało się ich uratować.
I wtedy joaaa zaproponowała, żeby Rambuś zamieszkał u niej w bezpłatnym domu tymczasowym, tylko prosi o pomoc w ewentualnym leczeniu Dziadziusia.

I tak się stało. Rambuś zamieszkał z innymi w stadzie kuchennym, szybko się zaaklimatyzował i był całkiem zadowolony. Joaaa pojechała z nim do kardiologa i na pierwszej wizycie Dr stwierdził, że jest bardzo dobrze, mała wada, ale na razie nie ma nawet potrzeby leczenia.
I wszystko było w porządku, aż tu nagle w grudniu zrobiło się żle, bardzo źle. Ale Dziadulek jakoś się wygrzebał i na ostatniej wizycie u kardiologa Pan Dr był bardzo zadowolony.






A teraz, znowu nagle, parę dni temu, znowu źle...
Bardzo źle...
Joaaa zapisała Rambusia do kardiologa, ale było miejsce dopiero na piątek.
Dzisiaj był znowu nasz miejscowy Pan Dr i naszpikował go lekami, i tylko pokiwał głową. Jutro będzie lepiej, powinno...
Musi doczekać do piątku! MUSI!!!

Musi być znowu dobrze!

Żniwiarzu, odejdź, jeszcze nie pora, jeszcze nie czas na Rambusia.
Prosimy...

sobota, 17 marca 2012

Zaczynam oswajać dom i kto ze mną mieszka

Przedwczoraj pierwszy raz wszedłem do domu. Oczywiście, byłem bardzo ostrożny, bo prawdę mówiąc, nie wiedziałem co mnie może tam spotkać. Przecież coś mnie mogło złapać, albo uderzyć, albo jeszcze NIEWIEMCO....
Nawet nie mogę sobie tego czegoś wyobrazić, ale przecież może być naprawdę STRASZNE.

Ale nic się nie stało. Wszedłem sobie powolutku, ze niby nic, że wcale nie wchodzę.
Starałem się być jak najmniejszy i cichutko stawiać łapy. Szybko wąchałem i sprawdzałem, ale tylko przy drzwiach. Dalej jakoś nie próbowałem, tylko jak mogłem wyciągałem nos i sprawdzałem zapachy.
Pachniało jedzeniem, psią sierścią, ziemią przyniesioną na łapach i tym Małym Rudym. No i psami, które tu mieszkają, ale na to byłem przygotowany.
Pomyślałem, że na pierwszy raz to wystarczy, więc wróciłem do joaaa, która stała na tarasie, udając, że wcale nie patrzy co ja robię.

A wczoraj wszedłem tam znowu, a potem jeszcze raz.
Obejrzałem cały przedpokój, sprawdziłem drzwi, gdzie mieszkają moi bracia. Wszystko tam było w porządku.
Potem obwąchałem dokładnie drzwi do kuchni, zza których wymyślały mi głośno wszystkie maluchy, które tu mieszkają. Normalnie się nawet lubimy, ale teraz musiały mi pokazać, że to ich miejsce.
Ja to nawet rozumiem, bo jak przychodzą do mnie pod siatkę kojca, to też muszę im pokazać, że to moje miejsce. Ale jak biegamy razem po ogrodzie, to się nie kłócimy, razem pilnujemy i szczekamy na obcych.

No więc sprawdziłem wszystko dokładne, już nie myślałem, że może mnie coś złapać.
Przecież tylko my we trójkę mieszkamy na dworze, a wszyscy inni w domu. Więc tam tez musi być w porządku.
A potem sobie przypomniałem, że chyba kiedyś bywałem w domu. Kładłem się w kuchni, pachniało jedzeniem, ludźmi. Pachniało bezpieczeństwem i słońce grzało deski na których leżałem. Jakieś dobre ręce mnie dotykały, dawały kęski prosto do buzi.
Ale kiedy to było...

Potem joaaa zrobiła trochę porządku z moją sierścią. Grzebieniem. Trochę nawet mnie ciągnęła, ale pozwoliłem jej na to, bo też chciałabym pozbyć się tych sfilcowanych buł, które mam na ogonie i na portkach.
Pierwszy raz pozwoliłem jej dotykać się grzebienie, przedtem zawsze odchodziłem jak miała coś w ręku.
Przecież mogła mi coś zrobić, niby taka spokojna, ale nie raz się oszukałem.
No więc trochę mnie wyczesała, ale jeszcze dużo zostało.
Obejrzała tez dokładnie co mam w uszach, jak patrzyła w lewe, to musiałem trochę pomruczeć, to było silniejsze ode mnie. Nie, żeby jakieś warczenie, ale takie mruczenie, którego nie mogłem opanować. No bo mnie zabolało i zaswędziało. I podobno mam tam czarne błoto, a joaaa powiedziała, że może też i jakichś lokatorów.
Więc chyba znowu czekają mnie odwiedziny lekarza.

Miałem pokazać Wam z kim mieszkam, ale jakoś strasznie się rozpisałem. Więc tylko przedstawię moich kolegów z sąsiedniej budy. Oni też szukają domu, mieszkają tu już długo w tak zwanym "domu tymczasowym" i są pod opieką i na utrzymaniu joaaaa. I jakoś nie ma nikogo chętnego, kto chciałby dać im prawdziwy dom.

To Enia, młoda suczka owczarek niemiecki. Została znaleziona ze swoimi dziećmi na cmentarzu. Bardzo się bała, ale Dobrym Ludziom udało się ją i jej rodzinę uratować. Dzieci znalazły nowe domy, a ona jakoś nie może.
Prawda, że jest piękna.? Ma błyszczącą, kruczą, kędzierzawą sierść, podpalaną na łapach i buzi.
Ja, jako były mężczyzna umiem to docenić.





A to Aluś, też jest w "domu tymczasowym", pod opieką joaaa. Przypomina sznaucera, takiego pomiędzy średniakiem a olbrzymem. Bardzo boi się mężczyzn i z tego strachu stara się złapać za nogę.
On też czeka już bardzo długo....





Enia i Aluś mieszkają razem w jednej budzie. Czasami się kłócą, jak to we wspólnym mieszkaniu, ale do obcych trzymają się razem.
Dla mnie na początku też nie byli zbyt mili, ale teraz już jakoś się dogadaliśmy.








Innych też Wam przedstawię, ale po kolei. :)






wtorek, 13 marca 2012

O Małym Rudym, przez które wszystko się psuje

Bardzo Was przepraszam za moje milczenie, ale wtrąciła się siła wyższa i joaaa nie miała netu.
A właściwie to nie siła wyższa, tylko to małe rude, które mieszka w domu ze wszystkimi psami. Pachnie i wygląda jak kot, ale zachowuje się jak pies, więc właściwie nie wiem kim toto jest.
Niby miękkie i wąsate, ma małe, miękkie łapki i dłuuuuugi ogon, no i miauczy. I dostaje kocie żarcie, które joaaa specjalnie mu kupuje. Czyli kot!
Ale z drugiej strony przychodzi na gwizdanie i wybiega do ogrodu razem z innymi moimi braćmi, i bawi się z nimi w gonionego. Aha i jeszcze umie robić slalom na polecenie. I śpi razem z innymi psami w psich posłaniach.
Czyli pies!
Sam już nie wiem...
A Wy co myślicie?







Na razie tyle przykładów jego zachowania.

No więc to Małe Rude po raz kolejny zrzuciło laptopa z biurka i zepsuło kabelek. I teraz musimy pisać na dużej maszynie, którą najpierw joaaa musiała podłączyć i coś tam wgrywać.
Dlatego taka długa przerwa.
Ono wszystko psuje i zrzuca, taką już ma naturę. Ile talerzy i kubków już potłukło, o szkle nie wspomnę.
I jeszcze znaczy swoim zapachem psie posłania. Świntuch!!!

No i właśnie, wszystko przez niego!
Tak się o nim rozpisałem, że na nic innego nie starczy mi czasu. Muszę iść i pilnować, bo ma przyjechać pan do naprawy pralki. Więc ktoś musi na niego uważać.

Ściskam Was Wszystkich!

sobota, 3 marca 2012

moje nowe życie...

Nazywam się Dżek, ale wolę imię Dżin, bo joaaa mówi, że mam takie wschodnie oczy...

Może zacznę od początku.
Od początku mojego nowego życia, które dostałem w prezencie od Ori i Dobrych Ludzi, którzy zabrali mnie z Korabiewic, gdzie mieszkałem bardzo długo. Nawet już nie pamiętam jak długo i skąd się tam wziąłem...

Ori założyła Fundację "Dom Tymianka" żeby pomagać takim jak ja, których nikt już nie chce, bo się znudziliśmy, albo jesteśmy już za starzy, albo chorzy i nasz człowiek, któremu służyliśmy wiernie i kochaliśmy go z całych sił pozbył się nas, wyrzucając jak śmiecie w lesie, albo na polu.
Ci, którzy mieli "szczęście" trafili do schroniska, inni umarli z głodu, albo zginęli pod kołami maszyn, którymi jeżdżą ludzie.
Ja miałem szczęście, trafiłem do Korabiewic. Chociaż czasami było głodno i chłodno...
Ale teraz miałem drugie szczęście, dzięki Ori i Dobrym Ludziom, którzy jej pomagają, dostałem szansę na nowe jutro.

A zaczęło się tak:
"W sobotę Ori razem z Panem Tymianka zawieźli mnie do nowego miejsca. 
"Pod bokserami" - głupia nazwa!
Co prawda mieszkają tu cztery krótkopyskie , ale żeby zaraz na ich cześć nazywać dom?!...
Rozumiem, jakby nazywał się "pod owczarkami", a najlepiej "pod owczarkiem kaukaskim", ale bokser?!!
Twarz ma taką, jakby zderzył się ze ścianą, prawie wcale nie ma sierści, więc trzeba go ubierać i trzymać w domu. O pilnowaniu nie ma mowy, lata tylko w kółko i nosi patyki. To ma być pies?! Ale to to takie rozważania, trudno, niech będzie i "Pod bokserami".

Najważniejsze, że tutaj jest inaczej niż wszędzie gdzie byłem. Mam wielką budę z przedsionkiem i dużo słomy. W drzwiach joaaa powiesiła koc, na początku nie wiedziałem, że mogę przez niego przejść, ale teraz już wiem, że nic mnie nie złapie, a koc zamyka się za mną jak ludzkie drzwi.

I mam dużo jedzenia. Co prawda nie daje mi tyle ile mógłbym zjeść, ale coś gada, że to dla mojego dobra, żebym nie dostał skrętu, ani niczego innego. 
Jaki skręt, jak żyję, nie słyszałem o czymś takim, ale dobra, głodny nie jestem, chociaż nie pogardziłbym jeszcze odrobiną...
Ale wiadomo, zdrowy pies zawsze może zjeść.

Jeżeli mam dobre mieszkanie i dużo jedzenia, to wiadomo, że jako porządny pies muszę na to zapracować. 
Więc pilnuję, szczekam, patroluję. Dzielę się obowiązkami z dwojgiem kolegów, którzy mieszkają w budzie obok.

Co prawda joaaa mnie wzięła, bo Ori powiedziała, że ja jestem cichy i zgodny. 
No bo po co miałem się wysilać, czego pilnować?...
A psom, które mieszkają w domu też muszę pokazać, że teraz ja tu mieszkam.
Co z tego, że mam siwą twarz, ale niejednemu jeszcze pokażę, gdzie jego miejsce!

Dziękuję Ori i Dobrym Ludziom, że mogłem tu przyjechać z Korabiewic, bo nie wiedziałem, że tak może być.
I tak nieśmiało zaczynam myśleć, że może kiedyś spotka mnie coś więcej..."


A tak wyglądałem jak przyjechałem tutaj:




A takie myśli przyszły mi jeszcze do głowy na samym początku:
"Tak sobie myślę, że ja mam tu dobrze, ciepło, joaaa mnie głaszcze, a ja ją chyba lubię. Nawet zacząłem biegać, żeby się trochę rozruszać.

Ale tylu moich braci zostało w Korabiewicach, czy oni tez doczekają takich chwil jak ja?...

Tylko Ori chyba nie ma pieniędzy, żeby wszystkich uratować...
Przecież ci najsłabsi i najstarsi często są chorzy. I potrzebują oprócz miejsca i jedzenia, też leków, i wizyt u lekarza. :(

A potem jeszcze sobie pomyślałem, że przecież jeżeli Dobrzy Ludzie pomogli zabrać mnie, to może inni pomogą Ori zabrać moich braci.

Proszę, nie zostawiajcie ich tam! Szczególnie tych starszych, którzy nie mają szans na wyjście. 
Bo przecież takich staruszków jak ja nikt nie chce...
Mówią, że zaraz umrzemy, więc po co nas zabierać...
A my jeszcze tyle możemy, tylko dajcie nam szanse."