poniedziałek, 14 maja 2012

Reaktywacja, czyli znowu coś napisałem :)

Przepraszam za tak długą przerwę, ale jak się ma tyle lat co ja, to często trudno zabrać się za coś, a dni biegną tak szybko, że nie nadążasz za nimi.

No więc nadeszła wiosna i jestem tu już tak długo, że czuję się coraz bezpieczniej.
Przyszedł wreszcie czas, żeby  uświadomić moich kolegów z kojca, że ja też mogę mieć coś do powiedzenia.
Więc teraz nie zdarza się, że Aluś mnie przegoni, albo Enia napyskuje.
Ja też nie kłócę się z nimi, ale czasami muszę dobitnie wyrazić moje stanowisko. A co, nie jestem już znikąd!

No i jeszcze kwestia jedzenia. Przecież ja jestem od nich większy, przynajmniej o połowę, więc powinienem dostawać też więcej jeść. A tu figa, joaaa daje wszystkim po równo.To niesprawiedliwe!
Co prawda jestem coraz grubszy, zrobiła mi się taka wielka klata i brzuch mam pękaty, ale to nie w porządku, że oni dostają tyle co ja!  Pewnie, że są młodsi i dużo biegają, ale mimo wszystko to nie fer!

No więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje łapy (i zęby).
Wszyscy troje dostajemy jeść wieczorem, po starszeństwie. Czyli najpierw joaaa stawia miskę mnie, a potem jednocześnie Eni i Alusiowi.
Więc ja szybko zjadam swoje i grzecznie mówię Eni, żeby się odsunęła. Jej wystarczy powiedzieć tylko raz i ona  zaraz słucha (mam tą siłę przekonywania). Chciałem tak samo załatwić z Alusiem, ale nie poszło tak łatwo, nawet sobie powiedzieliśmy parę słów. Więc dałem spokój, w końcu miska Eni wystarczy jako dodatek do mojej.
I tak udawało mi się parę razy, dopóki joaaa nie zorientowała się co robię. Teraz stoi przy nas cały czas jak jemy i nie mam możliwości wyegzekwować tego co moje. Co jakiś czas próbuje, ale joaaa zaraz mi zabiera miskę i oddaje Eni. A potem stoi tuż przy niej.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!.

W zeszłym tygodniu odwiedziła nas Ori z Panem Tymianka.
Oj, wcale się nie ucieszyłem. Pomyślałem sobie, że może ona chce minie stąd zabrać, więc na wszelki wypadek nawet nie wychylałem nosa z budy. Podeszła joaaa, prosiła, wołała, przyniosła jakieś smakołyki, ale wolałem nie ryzykować.
Wreszcie wyszedłem do kiełbasy, a joaaa błyskawicznie zamknęła furtkę do kojca, żebym nie mógł wrócić.
Jak ona tak mogła!!

No więc musiałem z godnością oddalić się na bezpieczną odległość. Co Ori podchodziła bliżej, to przemieszczałem się gdzie indziej, pilnując, żeby nawet za bardzo na mnie nie patrzyła.
Wreszcie zrezygnowała. Wtedy znowu przyszła joaaa, założyła mi smycz i musiałem podejść do Ori.
Na szczęście okazało się, że chciała zrobić mi tylko trochę zdjęć. Ale wcale nie byłem z tego zadowolony, więc w końcu Ori dała spokój i mogłem znowu zachować odpowiedni dystans.
Dopiero jak mieli odjechać i byli już za bramą, to łaskawie przyszedłem pożegnać się.

No a następnego dnia była wielka burza. I okazało się, że wcale nie  lubię burzy, szczególnie tych grzmotów i błyskawic.
Więc jak tylko mogłem to wszedłem do domu (nie żebym uciekał, ale udało mi się zrobić to dosyć szybko), a potem do łazienki. I tak sobie stałem przy wannie i wcale się nie bałem.
Więc joaaa wzięła wielkie nożyczki i obcięła mi dwie sfilcowane buły na portkach i wygoliła włosy na ogonie. Powinienem być jej wdzięczny, bo teraz już nigdzie nie mam sfilcowanej sierści i ubitych buł, ale jak ja wyglądam!!!
Ani portek, ani piór na ogonie. Co ja jestem, szczur?!
Joaaa mówi, że odrośnie, ale na razie zabroniłem jej wstawiania moich zdjęć, więc wybaczcie.

Pokażę Wam jeszcze moich kolegów i koleżanki ze stada kuchennego. Towarzystwo raczej geriatryczne, jak widać..








No i te boksery:









Trochę się rozpisałem, a tyle jeszcze mam Wam do powiedzenia. 
No więc ciąg dalszy będzie mam nadzieję szybciej niż ostatnio. ;)